Z biegiem lat samo określenie ,,pochodzić z dobrego domu” bardzo zmieniło swoje znaczenie. Dzisiaj młode pokolenie podchodzi do niego raczej z nieufnością, traktując je jako relikt minionej epoki, wmawiając sobie, że ważniejszy jest indywidualizm i własne ja, niż to, skąd i od kogo pochodzimy. Jednak ma to niebagatelne znaczenie, może nawet najważniejsze ze wszystkich czynników – kim stajemy się jako dorośli.

Przed Wielkimi Wojnami najistotniejszym elementem zawierania małżeństw i w ogóle budowania relacji towarzyskich było pochodzenie. Każda z grup społecznych, jak magnateria, szlachta, bogacące się mieszczaństwo, cechy rzemieślnicze i na końcu chłopstwo posiadało własne kryteria doboru zięcia czy synowej. Obok tzw. katolickiej moralności, braku skandali obyczajowych, bywania w towarzystwie liczyło się także powinowactwo i wspólne interesy. Dobrym domem był ten, gdzie się przyjmuje, gdzie się bywa, który ma nieposzlakowaną opinię. Można się było obejść bez mediów społecznościowych czy telefonu, wystarczył ludzki język aby wiedzieć wszystko o wszystkich w swoim środowisku. A wystarczała jedna rysa, plotka, aby na zawsze stracić dobrą opinię, pozycję i plany na lepsze życie.

Po II wojnie światowej, wraz z nastaniem komunizmu w naszym kraju, drastycznie zmieniły się warunki społeczno-obyczajowe. Wobec zrównania w prawach (tylko w teorii) klas społecznych władza akcentowała, że pochodzenie obywatela nie ma znaczenia, liczy się jego postawa wobec partii i państwa. W domach, powiedzmy z tradycją przedwojenną, cały czas pielęgnowano jednak mit o nierówności. Nie inaczej było z inteligencją, która uznawała się za moralną siłę narodu, mimo że  wśród niej pojawiło się wiele osób z pochodzeniem robotniczo-chłopskim. Szanowano rodziny lekarzy, prawników, nauczycieli, jako te bardziej nobliwe, dające przykład. Nikt jednak nie stawiał pytań, co dzieje się w ich czterech ścianach, kim są ci ludzie jako podmioty uczuć, wystarczył pożądany zawód, wizytówka dyrektora, garnitur czy fartuch, aby należeć to tego elitarnego, lepszego świata. Większość z tych rodzin mieszkała już nie w domach, ale na wielkich blokowiskach, ale na szczęście nie wykuto określenia ,,z dobrego mieszkania”.

Wraz z upadkiem PRL-u, upadła także klasa inteligencka. Jedynym wskaźnikiem powodzenia w rodzinie stała się zamożność materialna. Dobry dom staje się tym różowym na przedmieściach, z kilkoma garażami, z basenem i nieodłączną w każdych czasach gosposią. Tam muszą mieszkać zaradni ludzie, którzy budują nową RP. Również na wsi widać te zmiany, gdzie już nie bogobojność i dochowanie tradycji jest tym istotnym elementem szacunku, ale wielkość areału, pogłowia czy chałupy. W latach 90-tych wszyscy chcą być wykształceni, zostać prawnikami, psychologami, ekonomistami. Następuje oblężenie uczelni, co doprowadza do ich edukacyjnego upadku. Obecnie studia z nielicznymi wyjątkami można skończyć zupełnie bez wysiłku, np. za pieniądze.

Na własnej skórze odczułem te społeczne zmiany i zapatrywania. Zauważcie, że cały czas akcentowałem tę zewnętrzność patrzenia na dom i rodzinę. Ludzi określano jak wyglądają wśród innych, czy są kulturalni, wyuczeni, jak ubrani, czym jeżdżą i gdzie pracują. Cały czas jednak to posiadanie rzeczy świadczyło o dobrostanie i pozycji rodziny, a kiedy dodamy jeszcze wyższe wykształcenie – cudowniej, plus uczęszczanie co niedziela do kościoła i wspieranie Caritasu – perfekcyjnie i idealnie…Niestety pozory mylą i to co z boku obserwujemy, może okazać się wymyśloną bajką dla postronnych.

Sam wolę zajrzeć do wnętrza każdego z domów i ludzi. Czym dla mnie jest taki dobry dom? Zwyczajny, nieważne czy to willa czy klitka w kiepskiej dzielnicy. To rodzina, która się kocha, niezależnie od wszystkiego. Gdzie nikt na siebie nie krzyczy, nie obraża, szanuje inność, cudze poglądy, troszczy się o starszych i chorych. Gdzie zjada się wspólne posiłki, zaprasza krewnych i przyjaciół, by razem się pośmiać i ponarzekać. Taki dom tętni prawdziwym życiem, nie ma pozorowania i udawania, skupia się na rzeczach istotnych, nie marnuje czasu na głupie rozrywki.

Z takiego domu wychodzą wspaniałe, szczere panny i odpowiedzialni kawalerowie, których rodzice nauczyli co to godność, miłość i zaufanie, że można budować świetne relacje z obcymi i liczyć nie tylko na siebie, marzyć o tym, czego się pragnie. Tak, z takich domów pochodzą te ludzkie skarby, coraz rzadsze, więc i cenniejsze, na spotkania z którymi zawsze czeka się z przyjemnością. Ludzie uczciwi, pobożni i sprawiedliwi. I nawet jeśli nie do końca miało się taki idealny dom, można samemu nauczyć się go budować. Bo całe życie trzeba próbować stawać się lepszym od naszych protoplastów.

Prawdziwy-dobry dom to prawdziwi ludzie. Żyjący razem, a nie obok siebie. Niezależnie od pochodzenia, wykształcenia i stanu konta – ludzie umiejący współczuć, kochać innych i walczyć o swoje przekonania.

Takich rodzin Wam życzę!