Człowiek współczesny jest niezwykle kruchy i zagubiony. Brak mu autorytetów, oparcia, obiektywnych zasad. Wszystko wydaje się nietrwałe, a świat nie czeka. Coraz trudniej uwierzyć nawet nie w coś, ale w ogóle komuś. Domagamy się dowodów, odpowiedzi, gotowych recept na każdą bolączkę, nawet na samotność. Ludzki obłęd przybiera różne postaci, od groteskowych zachowań jednostek do totalnego szaleństwa wojny i nienawiści. Niestety dzisiejsza literatura i film ukazują właśnie taką rzeczywistość, chyba zbyt pesymistyczną.

Dlatego obejrzałem ,,Tajemnicę objawienia”. Myślałem, po internetowym opisie, że reżyser Xavier Giannoli będzie potrafił zmierzyć się z tymi fundamentalnymi pytaniami o kondycję człowieka i o wiarę, temat arcytrudny i niebezpieczny. Francuz chciał prawdopodobnie pokazać ludzki uniwersalizm, każda z postaci ma wyrażać jakąś ogólną postawę. Mamy tu więc moralistów, zakonnice, agnostyków, zwykłych ciekawskich szukających sensacji – całe spektrum osobowości.

Jacques, główny bohater, jest wewnętrznie wypalony i pusty. Po utracie przyjaciela, najbliższej mu osoby, staje na czele pięcioosobowej komisji, aby zbadać domniemane objawienie się Maryi młodej dziewczynie na południu Francji. Zdeterminowany, aby dojść do prawdy, szuka dowodów materialnych, aby zrozumieć. Jest dziennikarzem, więc do pracy podchodzi drobiazgowo i skrupulatnie, brak mu za to szerszej perspektywy.
Franciszkanin – Ojciec Borrodine, opiekun i powiernik dziewczyny, wydaje się być demoniczny i bezwzględny. W rzeczywistości jest zagubiony i słaby. Zbłądził, starając się uwierzyć za wszelką cenę, ale wyrażając skruchę zostaje ocalony.
Ulubioną przeze mnie postacią jest tu pani psychiatra. Racjonalna nawet we wierze, nie potrzebuje żadnych dowodów, które mogą wszystko zniszczyć. Rozumie, że życie człowieka to tajemnica, każdy ma prawo pytać i oszukiwać. Doskonale zna pokrętną ludzką naturę.
Jest i nasza Anna. Od razu wiadomo, że pod tą śliczną twarzyczką i cielęcym wzrokiem kryje się jakiś fałsz. Anna potrzebuje coś udowodnić. Raczej sobie, niż innym. Osiemnastolatka dokonuje wyboru, który mnie nie przekonuje. Poprzestanę na tym, każdy zobaczy to inaczej.

Reżyser chciał wyrazić chyba zbyt wiele, mnie zabrakło tej jednej soczewki, jak widzi samego człowieka. Chyba bojąc się stanąć po którejkolwiek ze stron, daje widzowi możliwość dowolnej interpretacji.
Oczywiście każda jednostka jest panem swojej duszy. Można wierzyć w cokolwiek – Boga, siebie, potwory spaghetti etc., lub nie wierzyć w nic. Nasz wolny wybór i nikomu nic do tego. Ale jeśli już wybieramy jakąś drogę dla siebie, musimy być konsekwentni w podążaniu nią i gotowi dzielić ją z innymi. Do bycia zwyczajnie dobrym dla innych nie trzeba zewnętrznych znaków. W końcu dobro jest w każdym z nas. Oczy mogą kłamać, podobnie jak cudze słowa, liczy się to, co czujemy w środku – w co wierzymy. Czy to moje naiwne złudzenie?

PS. Wracając do domu zobaczyłem koło Wzgórza Partyzantów grupę młodych ludzi, którzy byli na wycieczce z niepełnosprawnymi podopiecznymi. Pewnie byli to wolontariusze, może pracownicy fundacji. Nieważne, wyglądali na szczęśliwych. Wspaniała scena! Potrzebujący są bardzo blisko nas, trzeba ich tylko zauważyć. Cierpienia często nie widać, skrywa je udawany uśmiech lub dumny wyraz niedostępności. Wystarczy niewinne pozdrowienie, chwila rozmowy, jakikolwiek gest przyjaźni, a może będzie to początek większego pomagania?
Cały czas nie tracę wiary w ludzi.