Przez kilka tygodni chodziłem jak lew w klatce. Moja przyjaciółka zarzuciła nam wspólnie, że podczas jednego ze spotkań obgadywaliśmy dawnego kolegę. Nie mogłem się z tym pogodzić. To straszne słowo i ja postawieni razem. Wydawało mi się to niemożliwe, chciałem to ,,uniewinnić”, usprawiedliwić w jakiś sposób nasze zachowanie. Im więcej o tym myślałem, tym o zgrozo rozumiałem, że niestety miała rację.
Mówienie o kimś za jego plecami i bez jego wiedzy jest zupełną podłością. Nieistotne – sympatycznie czy łajdacko. Kiedy to robimy, czasem bezwiednie przy kawie i serniku, nie zastanawiamy się, że to niegodne. Niby kierują nami niewinne pobudki. Zwykle zaczyna się od bagatelnych pytań, czystej ciekawości. Ale kolejne zdania budzą lawinę spekulacji i ocen.
Odróżniam inny aspekt zainteresowania drugą osobą, moim zdaniem usprawiedliwiony. Chodzi mi o zachowanie czysto kurtuazyjne i grzecznościowe. Kiedy spotykam kogoś rzadziej widzianego na ulicy, imprezie czy w restauracji, znam jego członków rodziny czy przyjaciół, mogę życzliwie zapytać co u nich słychać. To prostolinijne ludzkie postępowanie, niepodszyte żadnym złośliwym uczuciem. Dotyczy zwykle faktów. Co słychać u mamy? Czy brat nadal za granicą? K. skończyli budowę domu? Być może te enuncjacje nie są niezbędne dla mojego codziennego życia, ale określona w nich wiedza pozwala na zachowanie podstawowych więzi społecznych. I tyle. Czasem również taka mała informacja może uratować skórę (raz kiedyś cały wieczór poświęciłem piękności bez obrączki na palcu, nikt ze wspólnych znajomych mi nie powiedział, ze wyszła za mąż, wyszedłem na zupełnego ignoranta).
Istnieje jeszcze zwierzanie się. Nie dalej jak wczoraj sam tego doświadczyłem. Na dworcu kolejowym żegnała mnie rodzina. Zauważył to młodszy ode mnie człowiek, który usiadł potem prawie obok mnie. Powiedział mi, że mam fajnie. Zamyśliłem się i odparłem bezwiednie – ,,cóż, a kto nie ma?” No właśnie, czasem rzeczy dla nas oczywiste wydają się normalne także dla innych. Ale nie o tym chcę napisać. Podczas wspólnej podróży opowiedział mi o kilku osobach ze swojej rodziny, o wyjątkowej kobiecie. W zasadzie ich obmawiał, w lepszy i gorszy sposób, w zależności na co w jego mniemaniu zasłużyli. Ale ja ich nie znam i z pewnością nie poznam. Po prostu go wysłuchałem, a on wydawał się uradowany zrzuceniem tego z siebie. Nie chciał ode mnie komentarza, akceptacji czy rady. Uważam, ze nie postąpił występnie. Uzewnętrznił swoje emocje i może pozwoliło mu to inaczej spojrzeć na swój związek i zdystansować się co do własnych poczynań.
Porównując te przypadki mogę stwierdzić, że obmawianie drugiego to rozmowa dwóch lub więcej ludzi na temat znanej im osoby. Nie powinno to mieć miejsca. Jeśli naprawdę nam na kimś zależy, martwimy się o kogoś, to powinniśmy osobiście z tą osoba rozmawiać. Spotykać się, dzwonić, pomagać. Wścibskość jest w zasadzie żałosna, a granica do jej przekroczenia jest wąska. Określamy ją sami na płaszczyźnie każdej relacji z osobna. Mnie zapytać o wszystko może kilka osób, zawsze mogę im nic nie odpowiedzieć. Dlaczego boimy się pytać samych zainteresowanych? Po co właściwie zbieranie prywatnych informacji o tych, na których nam nie zależy? Ktoś powie, że rozmowa dotycząca naszego znajomego nie musi mieć charakteru obgadywania. Dotyczyć uprzejmej troski. Zgadzam się, ale jaki jest jej cel?
Przepraszam Przyjaciółko, że tak się obruszyłem. M. ma swoje życie i to jego sprawa co robi. Dawno nie moja. A kiedy pomyślę o P., sam do niego zadzwonię. Tak trzeba. W pewnych sprawach nie warto iść na kompromisy. Dziękuję.