Ktokolwiek z Was, moi drodzy, znalazł trochę czasu na moje teksty, pewnie zauważył, że rzeczywistość idealizuję i samorodnie filozofuję. To zresztą nieważne, jestem tylko sobą. Przykładam za to duże znaczenie dla słów i języka porozumiewania się. W końcu każde z nich coś oznacza. Po felietonie o samotności pytano mnie o rozdźwięk duszy i serca. Niniejszym chciałem bardzo skrótowo zaprezentować moje pojmowanie i rozgraniczenie tych pojęć. Stworzyłem je kiedyś na własny użytek, dla wielu wyda się to dziwne, w końcu największe religie świata z serca i duszy tworzą jedność, przeciwstawiając je rozumowi i cielesności. Nie mnie jednak oceniać ich wartość.
Dusza – to moje sumienie, etyka i moralność. Niepodzielna, wieczna, gdzie może urodzić się zarówno dobro, jak i zło. Za tym idzie wiara, empatia i strach. Cała wrażliwość, tęsknoty, wzruszenia są projekcją jej stanu. To także pole rozkoszy, choć nie wszystkich. Inne są zarezerwowane dla umysłu.
Serce – zarezerwowane dla uczuć wyższych i namiętności, przede wszystkim odwagi i miłości. Traktuję je jako bezkresną przestrzeń. Pustynia z czerwonym tronem to teren miłości własnej. Dalej znajdziecie wiecznie zieloną łąkę, gdzie są wszystkie spotykane istoty, które należy kochać. Nawet te trochę złe, które się tutaj nie ukryją. Jest i morze, które nie ma końca. Płynie na nim statek tylko z jedną pasażerką, która wszystkim włada. Kluczem do szczęścia w sercu jest równowaga tych trzech podkrólestw i dbanie o to, by okręt miał załogę, a tron pozostawał możliwie długo pusty.
Umysł – obszar wiedzy i inteligencji, akceptowania wartości społecznych, kultury, racjonalizmu. Marzenia, cele i pamięć, która ciągle uczy. Dalej miejsce ocen, kompromisów i kłamstw, jako wyniku postępowania w określonym celu (nie jestem aż tak głupi żeby sądzić, że są ludzie mówiący tylko i wyłącznie prawdę). Wszystko w formie perfekcyjnie działającego katalogu danych. Akta ludzi, sprawy wszelakiej maści, nawet zapomniane sny. I osobny plik z napisem ,,nie otwierać” – ten, którego nikomu nie pokażę.
Podział oczywiście nie jest skończony w tym sensie, że ja, jako człowiek mogę odczuwać czy przeżywać swoje człowieczeństwo na różne sposoby, a niektóre rzeczy doświadczać wszystkimi trzema obszarami. Chodzi mi np. o godność, która przecież dotyka ich wszystkich. Pozostaje jeszcze naturalnie tak zwane ciało, ale jego obszary dzisiaj mnie nie zaprzątają. Dbam o nie lepiej, niż na to zasługuje.
Przykład: urokliwa mężatka chce umówić się ze mną na randkę. Serce ma to w nosie (na razie), dusza krzyczy – tak nie wolno, rozum podpowiada, że może mieć to sens z punktu widzenia rozwijania stosunków międzyludzkich, a ciało – jak to ciało, sami wiecie. Mając tę jedyną, cudowną i nieskrępowaną świadomość, wiem już co zrobię. Zdam się na …
I właśnie po to wykombinowałem sobie tę podziałkę mojego Jestestwa. By ułatwiać podejmowanie decyzji i rozumieć własne wybory. Powodzenia.