W to zaiste piękne popołudnie siadam przed laptopem i przelewam dla Was moje post-weekendowe obserwacje. Udali my się – tzn. ja plus przyjaciele na wycieczkę ,,za miasto”. Było jak zwykle interesująco – odkrywanie czegoś nowego dla oka jest prawie zawsze inspirujące, dodając do tego jeszcze zadowolone z życia postacie – pełen sukces. Mam jednakowoż kilka uwag o charakterze organizacyjnym.

Pierwsza dygresja – wyjeżdżać wyspanym jak najwcześniej, po obfitującym w białko i węglowodany śniadaniu. Mimo, że ostatnia niedziela nie była handlowa i ruch we Wrocławiu mniejszy, to jednak można zaoszczędzić parę minut, jeśli zrobi się to do 9 rano. Potem robi się tłoczno. Wieczorem wracać do 17ej lub po 21ej. No chyba że lubicie podyskutować w korkach o najnowszych pomysłach lokalnej wyższości…

Wybór miejsca docelowego – szukać zawsze nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich uczestników wyprawy. Jeśli są dzieci, wiadomo – żeby było sporo urozmaiceń i udogodnień. Niemowlęcy wózek nie wjedzie do jaskini, a dziewczyna kochająca wysokie buciki i krwawe gry z PS4 nie zachwyci się szyszkami i sarenkami. Zatem przy koszernej kolacji parę dni wcześniej warto wspólnie porozmawiać, aby komuś potem nie było nudnawo.

Z analizy strefy wypadu – nie oczekiwać, że będzie spokojnie, cicho czy też kulturalnie. Miejsca popularniejsze zawsze w weekendy są oblegane i nic na to nie poradzimy. Są problemy z parkowaniem, z bezpieczeństwem, z robieniem intymnych zdjęć, etc. Quid pro quo – ciemny las bez ścieżek czy wieża widokowa na szczycie lokalnego szczytu?

I sprawa najważniejsza – zadbanie o bazę gastronomiczną. Głodny Polak jest chaotyczny, śpieszy się niebezpiecznie na drodze, przepycha się na szlaku. Wyposzczona Polka robi się wrzaskliwa i uszczypliwa. Wygłodniałe dzieci – wolę to przemilczeć. I nie można także liczyć, że ,,coś się znajdzie”, bo można trafić do miejsc, gdzie w ogóle nie zasiądziesz lub internetowe 3 gwiazdki będą znaczyły tyle, co zimnyj rosół na sodzie. Przydaje się wcześniejszy rekonesans na forach i własny prowiant.

Jeśli chodzi o cel naszej radosnej wycieczki – Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich – to miejsce urokliwe, choć aktualnie nieco przyschnięte (z powodu suszy 2 na 4 stawy – tak raczej bym je określił, są sadzawkami błota). Kwestia indywidualnej oceny.

Nasz Dolny Śląsk, zresztą jak cały kraj obfituje w podobnie śliczne atrakcje przyrodnicze. I to powietrze, krajobrazy i kolory jesieni. Robi różnicę i rekompensuje wszystkie niedogodności, tudzież braki. Szukajmy miejsc może bardziej odludnych, dzikich, gdzie można mierzyć się też trochę więcej z własnymi słabościami i lękami. Sam na pewnej wysokości doznaję dziwnej przemiany, coś dzieje się w nogach i mózgu, ale walczę z tym uczuciem. Tęsknię do dziecięcych czasów, kiedy stojąc nad przepaścią śmiałem się Bogu w twarz (naturalnie z wdzięczności i bez strachu).

Owocnych wycieczek w ekstremalnie zachwycających okolicznościach przyrody i wspaniale atrakcyjnym towarzystwie.

Ps. Bułka wrocławska w masłem i żółtym serem…No i może kawałeczek wieprzowinki na zimno…