Nikt, naturalnie kto poważnie podchodzi do życia, nie chce być niedomagający. Piszę dziś o (nazwijmy to niemodnie) pospoliciałym chorowaniu – przeziębieniach, grypach i im podobnych, które nękają nas w okresie zimowym. Nie znam ogólnych statystyk, ale kiedy zapytałem w pracy, na osiem osób nie zachorowała w tym sezonie jeszcze tylko jedna – zdrowy i zażywający nalewek (tudzież im podobnych substancji) dwudziestolatek. Gratuluję.
Po pierwsze wkurzyła mnie reakcja najbliższych. Jest logicznie niedorzeczna. Chciałbym usłyszeć:
– Boże, dbaj o siebie i szybko wracaj do zdrowia.
– Przykro mi to słyszeć, mój Drogi, życzę sił i regeneracji.
– Trzymam kciuki, odpoczywaj i nie martw się. Powodzenia!
A co dostałem:
– W ogóle o siebie nie dbasz. Co z twoją odpornością? Bierzesz coś?
– Weź się …. w garść. To niedopuszczalne. Taki kłopot.
– Znowu? Dopiero co chorowałeś. Co z pracą? Źle się odżywiasz?
Sami oceńcie, czy to sympatyczne i konieczne. Nie będę się nad sobą użalał, daleki jestem od takich stanów, ale jaki realny wpływ mogę mieć na te niedyspozycje, przy założeniu, że robię wszystko jak należy. Trzy litry miodu, kilogramy cytryn, awokado, czosnku, litry kefirów, konfitur, imbirowych naparów i innych pełnowartościowych substancji. Do tego suplementy. Ogólna samokontrola. Noszenie kalesonów poniżej 0 stopni, ubieranie się na cebulkę, wietrzenie mieszkania, unikanie zainfekowanych. Trzeba maksymalnie podnosić sobie odporność, ale czy da się uniknąć przypadkowego kontaktu z innymi zarażonymi? To jak loteria. W ogóle jak można myśleć o zawinionym chorowaniu?
Po drugie, jak wykorzystać ten czas, który nagle spędzamy w łóżku czy na kanapie. Zasmarkani, bez energii, słabi, zgnuśniali. W styczniu, zaraz po NR, nie byłem nawet w stanie otworzyć książki. Puszczałem więc netflixa. Trzy dni i około 40 godzin japońskich seriali. Czy czegoś mnie nauczyły? Oczywiście, bo nie tego oczekiwałem. Są zabawne i na tyle ciekawe, że czas po prosty szybko zleciał. Nie uważam, że było to marnowanie czasu. Cóż można innego robić – na zaległe zadania i inne prace nie ma przecież szans. Przeczekać. Współczuję chorującym w rodzinach – potrzebujemy ich opieki, ale i nie chcemy zarazić. Nie mówiąc już o całej tej uciążliwości, a u niektórych pojawiającym się sapiącym rozdrażnieniu. Ale trzeba zawsze trzeba tez szukać dobrych stron, wykorzystać ten czas na bliskość, której często za mało. Poza tym mnie choroba zawsze uczy pokory. Cielesna, chwilowa ludzka słabość przypomina o nieuchronności przemijania.
Po trzecie (muszę o to zapytać moją znajomą prawniczkę) zastanawia mnie, czy mam realne szanse pozwać nasze państwo lub przychodnię o złamanie reguły powszechnej dostępności leczenia. Trzy razy próbowałem dostać się do lekarza i za każdym razem było to nieskuteczne. Rejestracja czynna od 7.30 (telefonicznie niemożliwa), a ludzie czekają od 5.30 przed budynkiem. Zapisują na dany dzień około 25 osób. Paru szczęśliwcom udaje się dopisać w trakcie dnia – zależy to od uprzejmości Bogu ducha winnego lekarza. To jakaś absurdalna abstrakcja. Nie wiem, chyba każdy miał podobne, jakże niemiłe przygody z naszą służbą zdrowia i nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że to normalne. Na koniec przepisałem się do innej placówki i w przyszłości okaże się, czy będzie lepiej. Zresztą dzięki tej sytuacji uniknąłem łykania tabletek! Ale obym już w tym roku nie chorował, czego i Wam, kochani, życzę!