To miał być film o możliwości wyboru i dobrych decyzjach, przeciwstawianiu się ramom tradycji. Ale okazał się małym koszmarkiem o trójce słabych ludzi. Piszę o ,,Nieposłusznych”. Piszę wzburzony, bo postaci nakreślone ręką reżysera i scenarzystki pokazały to, czego tak w ludziach nie znoszę – myślenie tylko o własnym interesie i źle pojętym szczęściu.

Główna bohaterka – Ronit Krushka (Rachel Weisz) przylatuje na pogrzeb ojca, szanowanego rabina. Na wieść o jego śmierci reaguje chlaniem i przygodnym sexem. Jej życie to poszukiwanie korzyści i przyjemności, w samotności, bez zasad. Kiedyś uciekła z domu, przed ojcem, który nie dał jej miłości. Chciała zaspokoić aspiracje, może coś udowodnić. Kiedy dowiaduje się, że na mocy testamentu nic nie otrzyma, jest zawiedziona, choć udaje twardą. Emocjonalnie pusta i rozgoryczona. Żal mi jej.

Esti Kuperman (Rachel McAdams) to jej najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. Lesbijka, która z obawy przed konfrontacją z samą sobą, osądem gminy, dyskryminacją udaje pobożną Żydówkę. Wyraźnie nie pasuje jej już ,,robienie w człona”, sprowadza więc Ronit, myląc cielesne pożądanie z prawdziwym uczuciem. Sprawia ból wszystkim dookoła mając się za wybitną pedagog, która nomem omen lubi…młode dziewczęta. Kiedy w końcu dokonuje świadomego wyboru zostaje sama.

Rabin Dovid Kuperman (Alessandro Nivola), mąż Esti, to tzw. siuśmajtek, który od lat chce zadowolić wszystkich oprócz siebie, najpierw starego rabina, potem małżonkę. Ratowanie innych daje mu pozorną wielkość. Ale przy tym wszystkim nie ma mocy, woli walki, charyzmy, nie może zostać szefem wspólnoty. Okazuje się, że całe jego życie było tylko odbiciem woli nauczyciela i idola. Jednak może zacząć wszystko od nowa, bez niezaspokojonej żony i brzemienia odpowiedzialności.

To, że doszło do tego wszystkiego mogło być winą starego rabina i jego skostniałej religii, mogło, ale nasi bohaterowie sami dokonali fatalnych dla siebie wyborów i za to zapłacili. Udawanie kogoś, kim się nie jest, musi być zaiste samoniszczące.

Każdy z nas jest egoistą. Ważne, jak głęboko to sięga. Myślenie o sobie nie jest złe, mamy instynkt samozachowawczy i czymś naturalnym jest szukanie najpierw własnego interesu. Ale każde działanie musi się godzić z naszym sumieniem i być określone w jednej ramie – nie może odbywać się kosztem cierpienia drugiej osoby. Kiedy tak się dzieje, stajemy się zwyczajnym pasożytem. Sami kreujemy nasz stosunek do otoczenia, nie jesteśmy zmuszani do niczego, nie powinniśmy robić nic, co kłóci się z naszym wrodzonym JA, ale trzeba to robić szczerze, bez oszukiwania siebie i innych.

Czy wolność to także bycie nieposłusznym? Jeśli nie jest wypełnione konkretną treścią, nasz antagonizm nie jest skierowany na coś naprawdę istotnego, to jest to zwyczajna głupota.

Musiałem dać tylko 4/10, wstrętna scena sexu, kiepska gra, banalne zdjęcia. Rozczarowanie.