Być panem swego losu. Jakie to proste. Człowiek roztropny nie polega na przypadku. Nie chce wierzyć w ślepy traf, unika niespodzianek. Własnymi logicznymi działaniami, z góry przemyślanymi planami i niezbędną konsekwencją nie chce pozostawiać marginesu na błędy. Dlatego jest zawsze przygotowany, skrupulatny w pracy, nigdy się nie spóźnia, szanuje porządek, potrafi przewidzieć różne zbiegi okoliczności. Cel – mieć wszystko pod kontrolą. Białogłowy pożądają takich nieubłaganie uporczywych mężczyzn, a kobiety o tych cechach wydają się takie twarde, silne, może nawet nieempatyczne. Bawi mnie zawsze to przekonanie o swojej wyjątkowej mocy, jakie dają te – swoją drogą – przydatne na co dzień przymioty. Szkoda tylko, że nie udaje się dzięki nim przewidzieć cudzych uczuć i emocji. Iluzja wielkości czy jednak arcy-człowiek?

Ale istnieje inna przypadkowość – jako przeznaczenie, siła wyższa, fatum. Zdarzają się takie niecodzienne sytuacje, których nie możemy w żaden sposób przewidzieć, a które na zawsze zmieniają bieg naszego życia. Czasem dobre, jak zakochanie się w mechaniku wymieniającym olej w samochodzie, czasem gorsze, jak niespodziewane nieprzyswajanie wapnia przez własny organizm. Rok temu miałem wypadek samochodowy. Spowodował go nietrzeźwy kierowca. Bogu dzięki nic mi się nie stało. Fizycznie. Zrządzenie opatrzności? Nie wiem. Sam wsiadłem do auta i wybrałem cel podróży. Nie mogłem go uniknąć. Znalazłem się na tej drodze w tej minucie i po wszystkim. Sekundę po zajściu stał się już koszmarną przeszłością, o której nie chcę pamiętać. Nie można się złościć na coś, na co nie ma się wpływu. To głupie jak narzekanie, że pada deszcz. Pada i w końcu przestanie.

Istnieją więc tak zwane nieszczęścia. Ludzie wymyślili to słowo, żeby się litować nas sobą i bliźnimi. Mają być na nas zsyłane z góry, przez los lub nazwane bóstwo w jakimś konkretnym celu, kary lub nagrody. Jeśli godzimy się przyjmować od losu dobre dary i miłe przypadki, to czemu mamy się buntować, kiedy zsyła na nas te jakże przykre, skutkujące żalem i łzami? Nie ma tu żadnej sprawiedliwości czy reguł – niektórzy doświadczają prawie samych przyjemnych rzeczy, innych spotyka tak wiele tragedii. Czasem trudno to pojąć, ale to wszystko ma jakiś sens.

To rozważania oczywiście czysto filozoficzne. Sam nie wierzę w przypadki. Takie zwykłe sytuacje, które na pierwszy rzut oka nie mają większego znaczenia. Ale kształtują nasze wybory, otwierają oczy, kiedy powinniśmy coś dostrzec, wyostrzają słuch, kiedy mamy kogoś posłuchać. Każdy, nawet najmniejszy wybór powoduje stworzenie niepowtarzalnej sytuacji. To moje działania doprowadziły mnie do znalezienia dodatkowej pracy. Ale czy to przypadek, że właśnie tam spotkałem dwie osoby, które pomagając mi w pewnej sprawie odmieniły me życie? Albo zamiast drogi krajowej wybrałem autostradę. Był wypadek, korek, czekanie, bawiąc się telefonem trafiłem na numer osoby, z którą byłem kiedyś blisko i kontakt się nagle urwał. Zadzwoniłem bez przyczyny. Wobec przeogromnych zmian spotkaliśmy się dwa dni później. Gdybym pojechał zwykła trasą, nie doszłoby do tego. Nie ma sensu ,,gdybanie”. Stało się i nic już tego nie zmieni. Każdy z nas w coś wierzy lub nie, zastanawia się (jak ja) o co w tym wszystkim chodzi, lub po prostu przyjmuje wszystko jak leci, bez cienia pretensji czy narzekania. Ale ta niewiadoma, co może mnie – choćby dziś – jeszcze spotkać, jest taka rozkosznie miła!

Zostaliśmy stworzeni na wzór Boga, ale jesteśmy ludźmi. Dotyczą nas inne prawa i określają inne cechy. To słabość i siła w jednym. Wybierać to, co najlepsze, to wieczne wyzwanie i mądrość. Tylko nieliczni potrafią robić to akuratnie. Ale trzeba wierzyć, że mamy tę ogromną moc kształtowania nie tylko swojego życia, ale wpływu na całkiem poważne losy innych ludzi, na istotne wydarzenia dotyczące społeczności i naszej planety.

Powodzenia na Waszej drodze, może kiedyś i my przypadkiem się spotkamy…