Dawno nie jechałem zwykłym pociągiem, który niemrawo mija pola i wsie. W podróż zabrałem naturalnie otrzymaną w prezencie książkę, ale nie miałem okazji do niej zajrzeć. Świat za oknami, wieczorową porą, tuż przed zachodem słońca, tak mnie zaabsorbował, że dwugodzinna jazda trwała zaledwie chwilę. Palące i niezachwiane słońce spaliło ziemię, trawy, zagajniki. Po żniwach ostała się jeno kukurydza, która także traci już zielonkawą barwę, niedługo podda się swemu losowi, ścięciu i przetworzeniu. W przyrodzie i przy uprawach wszystko ma swoją kolej, jedynie okresy wyznaczone na dane działania są wydłużane lub skracane decyzjami pogody.

I na prowincji buduje się sporo. We Wrocławiu deweloperzy zagarniają każdy wolny obszar, na wsiach wznoszenie nie jest tak spektakularne, ale widoczne. Nie tylko jeśli chodzi o obiekty mieszkalne, ale o hale, magazyny, elewatory, paszarnie, spichlerze. Na tle zrujnowanych post-PGR-ów powstają duże, zasobne gospodarstwa. Lecz mnie najbardziej fascynują małe domki z czerwonej cegły, takie tuż przy torach, przedwojenne, skromne i proste. Możecie nie wierzyć, ale widziałbym się w takim kiedyś, przy mało uczęszczanej trasie, z kominkiem i różanym ogródkiem, i obowiązkowym bujakiem na werandzie. Kto wie, kto wie…

Moja eskapada, imaginacje i krajobraz, jakiego zwykle nie dostrzegałem jadąc autem, skierowały mnie na refleksje o czasie. Wszystko ułożono tak, aby czasu nie można było okiełznać, stracić, złapać, cofnąć, przewidzieć. Czas bezwolnie biegnie, a cały świat i ludzie wraz z nim. Ale mamy dany czas na wszystko – na łzy, na czekanie, na radość, na ciężką pracę, na sny, na powroty. W pociągu miałem czas (znowu on!) na zadumanie, wyciszenie się i uspokojenie serca. Trzeba nam dziękować za takie chwile, bo powszechnie nam się wydaje, że nam go zabraknie. Ja też często łapię się, że robię coś zbyt pośpiesznie, jakbym miał nie zdążyć. Czy to jazda rowerem, czy ugotowanie posiłku, nawet czytanie prasy. Presja uciekającego życia. Pojawia się w konsekwencji stres, niepokój, niedbalstwo. A przecież wiem, że nie warto. Walczę z tym, ale w środku coś mnie nieznośnie ponagla, pcha do przodu. I po co tak gnam? Przecież nigdy się nie spóźniam i nawet nie noszę zegarka.

Być może czasu nie powinniśmy mierzyć sekundami czy dobami, ale momentami w pamięci, chwilami szaleństwa, szczęścia lub rozpustnej zabawy. Zamykać czas w małe pudełeczka, z których każde jest konkretnym, realnym wspomnieniem. Dobrze jest niekiedy coś przywoływać, spoglądać wstecz. Uczy nas to dziękować za nawet najdrobniejszy dar. I akceptować, że wszystko kiedyś się kończy, jak np. moja podróż pociągiem.

Przed stacją końcową we Wrocławiu pojawiła się ONA. Całkowicie mną zawładnęła, przeszyła moje członki. Życie nie znosi pustki…