Rozpoczął się kolejny rok szkolny, za miesiąc do zajęć wrócą studenci. Na podstawie własnych eksperiencji i sondowania uczących się znajomych – pozwoliłem sobie niniejszym na osobisty ogląd szkolnictwa w kilku ujęciach.
Sentymentalnie – zawsze pozostanę w jakimś stopniu tym rozkosznym maluchem w fartuszku z białym kołnierzykiem…
Lubiłem szkołę, zarówno podstawówkę i liceum, tęskno mi do tamtych beztroskich lat. Uczyliśmy się dużo, zwłaszcza w szkole średniej, ale nigdy nie narzekałem. Trochę mi szkoda tych, dla których jest to tortura. Chyba częściej jest to wynikiem braku obowiązkowości, słuchania się i czasowego przymusu, niż samej niechęci do nauki. Niektórym dzieciom, dzięki wcześniejszej pracy rodziców i innych ,,domowych” opiekunów, łatwiej jest zrozumieć atmosferę dyscypliny. Innym, powiedziałbym – bezstresowym urwisom, od początku jest pod górkę. Takim nauczyciele z klas początkowych muszą poświęcać maksimum cierpliwości. Nigdy nie zapomnę mojej pani G. z klas 1-3. Nie dlatego, że byłem jej pupilkiem, ale za bezwzględne wymaganie posłuszeństwa i karność. Wiem, dzieci nie powinny bać się wychowawcy, mieć przed lekcjami mdłości i stany lękowe, ale cóż poradzę, naprawdę dobrze ją wspominam. Dzisiaj to nierealne, nauczyciele sami boją się przełożonych z kuratorium i rozhisteryzowanych rodziców.
Zatroskanie – zasadniczo o młodzież, bo kiedy sobie na nich popatrzę, ogarnia mnie niepokój o ich przyszłość.
Szkoła uczy za mało indywidualizmu, wiary we własne umiejętności i podejmowania decyzji. Bezrefleksyjne wchłanianie programów i pisanie szablonowych prac nie kształtuje kreatywności, tylko szeregi bezmyślnych powielaczy. Powodów tego stanu rzeczy jest wiele, od personalnych do przedmiotowych. Nie jest to tylko problem w Polsce, właściwie to niewiele krajów na świecie poradziło sobie z edukacją, trzeba brać przykład od nich. U nas wszystkim chodzi o te makiaweliczne statystyki – zdanych matur, wygranych olimpiad, obronionych magisterek etc.. Słupki i procenty. Jakieś zgubne korporacyjne myślenie przeniesione na żywy i młody czynnik ludzki, przecież tak bardzo wrażliwy. Ludzi się nie produkuje, ale podpowiadając rozwiązania w oparciu o zdobywaną wiedzę, uczy dokonywania wyborów. W tym wieku kreuje się nasz pogląd na świat i ma to później fundamentalne znaczenie w dalszym życiu. Odpowiedzialność pedagogów na wszystkich szczeblach jest ogromna i szanuję tych, którzy się jej podejmują.
Politycznie – niestety też, bo budżet państwa przyjmowany jest rękami Waszych ulubionych ,,wybrańców narodu”.
Dane budżetowe: niewidoczna obrona, rozpasana administracja publiczna i marnowana pomoc społeczna – 52 mld. Szkolnictwo wyższe i nauka – 22 mld. To skandal i nie boję się użyć tego słowa. Tylko świadome i wykształcone społeczeństwo może przyjąć wyzwania, jakie przed nim stoją. Kto w oparciu o te dane uwierzy w rozwój i innowacyjność, w tzw. kapitał ludzki? Najgorsze jednak jest to, że większości ludzi w ogóle to nie obchodzi – praca, tv, zabawa, MOPS, a w szkole ta głupia nauczycielka, która wiecznie od Józia i Marylki czegoś wymaga. Uogólniam, ale czy przesadziłem?
Jest na to recepta? Moja tylko jedna – licz tylko na siebie i nie żałuj na autodydaktykę dzieci.
Ps. Dziękuję: P., M., W. i L. za ich szkolne historie – powodzenia na porywającej ścieżce zdobywania wiedzy! I moim nauczycielom, zwłaszcza tym wymagającym.