Naszą planetą faktycznie rządzi mityczny okrutny Mars, który od wieków żąda od nas ofiary krwi. To naturalnie metafora, bo to sami ludzie, nie bogowie, są zdolni do najgorszych czynów, zbrodni na ludności cywilnej, eksterminacji całych narodów – Romów, Żydów czy Ormian. Przez kolejne stulecia wojny budowały tożsamość narodową, w końcu naród jednoczy się najbardziej pod wpływem zewnętrznego zagrożenia. I tak oto konflikty stały się głównym motorem budowania cywilizacji i skutkowały coraz szybszym postępem technicznym i gospodarczym. Ale czy to może je usprawiedliwiać?

Obecnie na świecie toczy się kilkadziesiąt różnych lokalnych, mniej lub bardziej krwawych wojen, najbliższa za naszą wschodnią granicą. Przerażające, jak przywykliśmy do tej ponurej rzeczywistości – Bliski Wschód, Afryka, Kaszmir – konflikty trwające od dziesięcioleci, niekończące się i w zasadzie już nudne i niezrozumiałe dla przeciętnego Europejczyka. Gonimy za własnymi sprawami, nie mając czasu na refleksje dotyczące spraw globalnych. ONZ nie ma żadnego wpływu na sytuację międzynarodową, każde z państw rozgrywa swoją własną politykę i chroni jedynie własne interesy.

Każda strona jakiegokolwiek konfliktu uważa, że to ona ma rację, że po jej spodziewanym zwycięstwie świat będzie lepszy i sprawiedliwszy. Wizjonerzy wojny zawsze przedstawiają tę optymistyczną alternatywę, że po pokonaniu przeciwnika będziemy mieć nie tylko przewagę fizyczną, ale i moralną. Na tę okoliczność powstają specjalne, skonkretyzowane idee, które mają nas prowadzić nas ku lepszemu jutru. Manipulowanie całymi grupami społecznymi staję się coraz łatwiejsze w dobie powszechnej dostępności do informacji. Wykorzystuję się całą gamę środków, aby powtarzane po tysiąckroć ,,prawdy”, stały się ogólnie akceptowane.

Ale po każdej wojnie w przegranym powstaje naturalna chęć zemsty, a u wygranych uzewnętrznia się bezlitosna dominacja i wyzysk. Głębokie podziały zdają się być nie do pokonania. Każdy z nas zna na tyle historię dwóch wielkich wojen, żeby wiedzieć, jak to się kończy. W Polsce znamy ostatnią wojnę z opowiadań dziadków, książek i programów telewizyjnych. Nie sposób nam samym pojąć ogromu jej zniszczenia, cierpienia milionów, morderstw i gwałtów na niespotykaną skalę. Ale trzeba pamiętać, aby uchronić kolejne pokolenia przed powtórką.

Jak zatem budować wspólnotę i więź między państwami? Czy da się egzystować bez określenia wspólnego ,,wroga”? Czy ostatecznym celem naszej cywilizacji jest pokój czy ciągła walka? Większość polityków kłamie, mówiąc, że na ich spotkaniach dochodzi do rozmów gwarantujących pokój. Służą wyłącznie zdobywaniu stref wpływów, badaniu opinii oponentów, szukania ich słabych i mocnych stron. Te ,,wielkie głowy” mają za nic zwykłego człowieka, sądzą, że w zaciszu gabinetów mogą decydować za cały naród. Wbrew wszystkiemu ślepo wierzą, że wiedzą, co dla niego dobre wg. tzw. demokratycznej legitymacji wyborczej. A budowanie coraz to większych armii i arsenałów broni ma służyć jedynie ,,odstraszaniu” domniemanych agresorów. Nie widać żadnych oznak, jakoby miałoby się to w najbliższej przyszłości poprawić.

W zasadzie granice po II wojnie światowej się nie zmieniły, po siedemdziesięciu latach wszyscy już do nich przywykli i przynajmniej oficjalnie zaakceptowali. Ale nie prowadzi to do zmniejszenia napięć i produkcji środków wojennych. Poza tym gra toczy się już nie tylko o granice terytorialne, ale o dominację nad innymi podmiotami, wpływanie na wybory w obcych krajów, budowanie gospodarczej przewagi, która odbiera słabszym prawdziwą suwerenność. Nie żyjemy już w bezpiecznym świecie, w sumie to  nigdy nie żyliśmy. Trzeba być gotowym na najgorsze.

Życzę sobie i Wam, żeby jednak za naszego życia nie doszło do wojny. Że będziemy wybierać świadomych rządzących, którzy nie dopuszczą do powtórki z tamtego koszmaru. Życzę Wam tolerancji i miłości dla każdego obywatela naszej wspólnej Ziemi. I pokoju – w sercu, w domu, na osiedlu, w miejscowości, w Ojczyźnie i wszędzie….