Czytając już w tamtym roku krótkie streszczenie ,,Romy” gdzieś na jednym z internetowych portali myślałem, że będzie to coś w rodzaju zmagania się jednostki wobec brutalnych czasów, w jakich przyszło jej żyć. Dobrze, że jednak tak nie jest. To opowieść o trudnym roku z życia Cleo – dziewczyny, właściwie już młodej kobiety, która po swojemu przeżywa to co większość z nas – smutek, stratę, samotność. Cała reszta jest tylko dodatkiem.

Pierwsze wrażenie – to bardzo feministyczny film. Kobiety są tutaj i ofiarami, ale i sprawczyniami działań, są silniejsze od mężczyzn. Nie mają wyjścia – pozostawione bez ojców, mężów muszą same podejmować decyzje, mierzyć się z fizycznym bólem i strachem. Faceci są nieodpowiedzialni i strachliwi, ulegają seksualnym zachciankom, uciekają w świat głupawych ,,męskich” rozrywek. Jeden z nich fascynuje się dalekowschodnimi sztukami walki, ale trenując ciało, zapomina o charakterze. Nic nie rozumie z filozofii, w której to duch ma przezwyciężać każdą słabość, i kiedy ma okazać siłę, po prostu znika. Drugi przedstawia to wszystko, czym dziś są mężczyźni w średnim wieku. Nie wie czego chce, ale nigdy się do tego nie przyzna. Zagubiony pośród oddanej rodziny, zatracający się w pracę i kolejne kochanki.

Nie ma w tym filmie Boga, religii, nie ma miejsca na jakąkolwiek fikcję. Wszystko jest realne, namacalne, ale czy też prawdziwe? Bo przecież prawda nie równa się rzeczywistości, jest jedynie jedną z jej interpretacji. Nikt się tu nie modli – służące przed snem ćwiczą, dzieci oglądają telewizję. Wolny czas spędzają w kinie. To nie zarzut, reżyser chyba świadomie pozostawia tę sferę niedopowiedzianą, szanując prywatność postaci. Dlatego nie potępiamy dziewczyny, że ,,się puściła” – bo któż nie pragnie cielesnej bliskości, albo że nie chce urodzić dziecka, którego ojcem jest podły drań.

Inna kwestia to różnice między społecznym pochodzeniem, których nie można zniwelować. Najbardziej bliska służąca, którą bezinteresownie uwielbiają i kochają dzieci, nigdy nie stanie się pełnoprawnym członkiem rodziny. Ten mur może być nadkruszany w momentach trudnych, przeżywania najsilniejszych emocji, w chwilach gwałtownych kryzysów, ale nigdy nie zostanie zburzony. To nie oskarżenie, ale smutny fakt, że podziały były, są i będą, a ich głównym powodem jest niesprawiedliwy podział dóbr.

Filmy trochę mniej lub bardziej autobiograficzne rządzą się swoimi prawami. Dla samego scenarzysty pewne kwestie są istotniejsze, stara się je podkreślić – tutaj to zwyczajne, codzienne życie rodziny i ich pracowników. Z punktu widzenia dziecka zmiany polityczne początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku są niezrozumiałe. W obrazie mamy pokazane studenckie demonstracje, przypomniane raczej jako tło dla opowiadanej historii. Uzmysławiają jedynie, że następuje jakaś istotna zmiana, społeczeństwo przechodzi kulturowe przeobrażenie, sprawy światopoglądowe stają się drugorzędne. Rozwód i pozamałżeńska ciąża już nie są czymś nagannym, nieakceptowalnym. Blisko pół wieku potem stały się normalne jak niedzielny rosół.

Szczególną uwagę zwracają zdjęcia i montaż. Operator pokazuje codzienność bohaterów w sposób jakby dla nich niewidoczny, nie narzuca im się, nie pośpiesza. A mimo to jest tak blisko, jak to tylko możliwe. Obserwujemy ich życie tak bardzo intymne, a jednocześnie są tak daleko. Przypominała mi się chwilami moja ulubiona ,,La strada”. Zresztą nasza mała indiańska Cleo ma coś z Gelsominy. Naiwność dziecka, które musi nauczyć się, że śmierć i kłamstwa dorosłych są równie powszednie jak wieczorne bajki.

I tak chyba jest – człowiek od początku musi sam mierzyć się ze swoim losem i samodzielnie dźwigać konsekwencje swoich lepszych czy gorszych decyzji.